Władysław Stępień uważa, że w naszym kraju polityk współpracujący z biznesem to potencjalny krętacz i złodziej. Od lat należy do SLD. W wyborach samorządowych zdobył rekordową liczbę głosów startując z listy PSL, a dziś, w Sejmiku Samorządowym Województwa Podkarpackiego zdominowanym przez PiS, pełni funkcje wiceprzewodniczącego. Z Władysławem Stępniem o sztuce dogadywania się ze wszystkimi, zatrzymaniu przez ABW i demokracji po polsku rozmawia Katarzyna Sobieniewska – Pyłka.
Jak w dzisiejszych czasach, będąc na dodatek politykiem, można dogadać się z tymi, którzy są z radykalnie przeciwnych opcji?
Sztuka dogadywania się wynika z dużego doświadczenia, bo 27 lutego 2015 roku minęło 32 lata mojej działalności publicznej. W tym czasie spotkałem na swojej drodze dziesiątki tysięcy ludzi, z którymi musiałem się dogadać i którym musiałem służyć. A z domu wyniosłem taką zasadę, że każdego trzeba szanować. Poza tym uważam, że skoro mamy demokrację, to musi być w niej miejsce na współpracę ze wszystkimi, którzy mają dobrą wolę i chcą realizować jakieś cele dla innych ludzi, nie tylko dla siebie. Jeżeli się w ten sposób postępuje to nawet w bardzo skrajnych formacjach można znaleźć sojuszników. I ja taką formułę realizuję od dawna. Dzięki temu osiągnąłem taką pozycję, którą mam dziś. Jestem akceptowany w różnych środowiskach.
Od lat staram się realizować swoją stawiając na to, co możemy razem zrobić, a nie pytając: skąd jesteś. W każdej formacji jest wielu porządnych ludzi.
Lubi pan wszystkich polityków?
Jestem nieco zdegustowany tylko jedną z formacji, która od lat nie mając władzy, zrobiłaby wszystko, żeby tym, którzy rządzą nie udało się nic. To jest przeze mnie potępiane, bo robi się krzywdę nie tym, którzy rządzą, ale wszystkim pozostałym.
Nie ukrywam, że jestem człowiekiem lewicy od młodości. Byłem członkiem PZPR, wcześniej byłem w ZSMP, byłem tez działaczem związkowym zabarwienia lewicowego, w branżowych związkach zawodowych pracowników górnictwa i przetwórstwa siarki. W 1993 roku uzyskałem mandat na posła, dzięki poparciu związków zawodowych.
….I cztery kadencje był Pan posłem. Czasy poselskie się skończyły, przyjaźnie przetrwały?
Po skończeniu poselstwa napisałem testament polityczny, i złożyłem to na ręce przedstawicieli PO, SLD (W tym przypadku na ręce mojego następcy w sejmie) i PSL. Jedyną partią, która wówczas zareagowała było PSL. Oni dostrzegli fakt, że mam wciąż spore możliwości i kontakty, wciąż jestem na topie, i że może korzystać z mojej pozycji. A ja pomyślałam, że współpracując z PSL znów mogę o coś zawalczyć dla swoich wyborców, dla mojego regionu. I że stare przyjaźnie mogą jeszcze zaprocentować.
Czy współpracując z PSL nie miał Pan pokusy zmiany barw politycznych?
Nie. Nie jestem i nie byłem nigdy członkiem PSL. Jestem w SLD. Zawiesiłem wprawdzie swoje członkostwo w SLD kiedy zostałem zatrzymany 4 lata temu przez ABW. Uważam, że w moim wieku i z moim stażem politycznym przechodzenie do innej partii byłoby źle przyjęte przez ludzi.
Wróćmy na chwile do sprawy zatrzymania przez ABW. Cztery lata temu ta historia obiegła wszystkie media. Nigdy jednak, nikt się nie dowiedział jaki był jej finał. Wszystko się jakoś rozmyło….
Będąc posłem cały czas lobbowałem na rzecz mojego regionu. Na rzecz strażaków, działkowców, myśliwych, wędkarzy, nauczycieli, pielęgniarek. Wszystkich tych, którzy się do mnie zgłosili. Dziś w Polsce jest tak, że jak polityk lobbuje na rzecz jakiegoś środowiska to już się nim zaczynają interesować służby. Taka już nasza demokracja. Szczególnie jak się chce pomóc przedsiębiorcy. Bo przedsiębiorca jest traktowany w Polsce przez służby podatkowe jako potencjalny przekręt i złodziej, a polityk, który mu pomaga jest potencjalnym skorumpowanym politykiem, bo na pewno musi mieć w tym jakiś interes. Jak się z takiego założenia wychodzi to w zasadzie wszyscy są albo złodziejami, albo co najmniej podejrzanymi. Tak nie można żyć. A ze mną było tak: w momencie, kiedy Unia Europejska przyznała Polsce miliard euro na rozwój szerokopasmowego Internetu, budowę sieci, w Polsce powstało natychmiast kilkadziesiąt firm, które zostały założone zgodnie z prawem i chciały ten Internet zakładać. Nawoływał do tego nie tylko Komisarz Unijny, ale wicepremier Waldemar Pawlak, minister infrastruktury, nawoływała też i kancelaria prezydenta. Wszyscy zgodnie podkreślali, że to jest projekt przyszłościowy dla Polski. Zaproponowałem wtedy ministrom z PSL, żeby się w działania zaangażowali, bo Podkarpacie jest zaniedbanym regionem. Zaangażowanie miało polegać na pomocy firmom, które na Podkarpaciu mogłyby robić ten Internet. Wtedy korporacja składające się z 14 firm zadeklarowała: jak nam pomożecie to gwarantujemy że Podkarpacie będzie pierwszym województwem z szerokopasmowym Internetem za symboliczną złotówkę. Nie trzeba było mi dwa razy powtarzać. Od razu w to wszedłem. . Firma miała potentata, który kupił technologię za ogromne pieniądze. Zostały złożone wnioski do Polskiej Agencji Rozwoju Przedsiębiorczość. Agencja wszystkim firmom z tej korporacji przyznała dotacje. Niestety, konkurencja, która dotacji nie dostała, złożyła doniesienie do prokuratury. I wtedy podjęto decyzje o zatrzymaniu mnie przez ABW.
Ale jeszcze tego samego dnia odzyskał Pan wolność? Uznano więc zatrzymanie za pomyłkę?
Ależ nie. Po kilkunastu minutach rozmowy z prokuratorem zostałem wypuszczony na wolność po wpłaceniu kaucji w wysokości 3 tys. Zł. Wszystko działo się 29 czerwca 2011 roku , w moje 65 urodziny. Taki prezent od służb w demokratycznym państwie. Od tego momentu do dnia dzisiejszego jestem osobą podejrzaną, której grozi 5 lat więzienia , za rzekomą próbę wyłudzenia pieniędzy. Dostawałem nawet SMS-y z gratulacjami, że próbowałem wydoić Unię z pieniędzy, które się Polsce należą jak psu buda. A tak swoją drogą, Polska tych pieniędzy nie wykorzystała, ale z tego tytułu nikt nie poniósł żadnych konsekwencji.
Czyli żadna z firm nie skorzystała z unijnych pieniędzy na Internet?
Nie. Nikt złotówki nie dostał. Decyzje PARP-u są takie: przyznajemy 40 mln. zł. dotacji konkretnej firmie, ale wstrzymujemy wypłatę do czasu zakończenia postępowania prokuratora.
A ono, jak się domyślam wciąż trwa…
Więcej w wydaniu papierowym „Wiadomości Dębickich”.